Bal przebierańców

To niezwykłe, jak niepozorne doświadczenie z młodości, może mieć wpływ na dorosłe życie.


Ta historia zdarzyła się, gdy byłem w podstawówce. Planowany był szkolny bal przebierańców, a ja nie miałem żadnego stroju.


Dni do balu było coraz mniej, a w mojej głowie nie było nawet pomysłu, w co się przebrać. Dziś są wypożyczalnie i liczne możliwości, wówczas – w latach osiemdziesiątych były kolejki po podstawowe produkty. Dodatkową trudność sprawiała moja chłopięca niechęć do takich imprez oraz prokrastynacja, czyli odwlekanie trudnych wyzwań na później; prokrastynację nauczyłem się zwalczać dopiero w okolicach trzydziestki.


Już nie dni dzieliły mnie od balu, ale godziny, a ja ciągle byłem w punkcie wyjścia. Stres wzrósł ponad poziom komfortu. Na szczęście nie byłem sam – miałem starszą siostrę i dwie kuzynki, wszystkie miały dużo większy entuzjazm do balów.


Do wyjścia na bal zostało zaledwie kilkanaście minut i możliwość nie pojawienia się na imprezie z powodu braku przebrania stawała się bardzo atrakcyjną alternatywą. Wówczas zespół złożony z trzech nastolatek stworzył pomysł tak prosty, że gdyby nie było naglącego stresu, pewnie by został odrzucony. Pomysł nie pasował do konwencji, a jego motorem była desperacja.


W ciągu kilku ostatnich minut skompletowaliśmy męski kapelusz, do tego fajkę i krawat – reszta była moim zwykłym galowym ubraniem. Najważniejsza rzecz, czyli dorysowany czarny wąs, był zrobiony już na miejscu – gdy rozpoczynał się bal.

Kilkudziesięciu moich kolegów, nie tylko z mojej klasy, było kowbojami, szeryfami albo Zorro. Warto wspomnieć, że Gdynia wówczas była miastem z wieloma marynarzami, co w tamtym okresie oznaczało dla ich dzieci nieosiągalne dla innych możliwości. Błyszczące ozdobami kamizelki kowbojów i ich rewolwery wyglądały niesamowicie, ale te przebrania okazały się nieoryginalne.


Większość dziewczyn przebrana była za różne księżniczki, niektóre włożyły ogromny wysiłek w przygotowanie strojów. Był nawet konkurs na najlepsze przebranie. W jego efekcie z najpiękniejszą księżniczką tańczył skromny chłopiec, który godzinę przed balem nie wiedział, za kogo się przebrać, a jego głównym atrybutem był domalowany wąs. Szczęśliwie nikt z pozostałych młodzianów nie pomyślał wówczas, aby się przebrać za dorosłego mężczyznę.


Pamiętam ten smak zwycięstwa, bo jak jesteś wybrany w konkursie, to zaczynasz lubić bale. Bogato zdobione stroje kowbojów, których zazdrościłem moim kolegom, wszystkim się opatrzyły. Co ciekawe w kolejnym roku było, aż kilku przebranych za dorosłego mężczyznę – trudno było się już tym wyróżnić.

To, co wyciągam z tej historii, to wychodzenie poza strefę komfortu. Łatwo jest przebrać się w coś, co już u kogoś widzieliśmy. Ale to pierwsza osoba, która najbardziej zaryzykuje, ma szansę się wyróżnić.


Druga lekcja to późniejsze odbicie tego doświadczenia w dorosłym życiu. Ten smak zwycięstwa z balu pomagał mi, gdy dwadzieścia lat później proponowałem na rynku pierwsze szkolenia z project management w Polsce, wówczas byłem praktycznie pierwszy. Bycie pionierem znowu się opłaciło. Zresztą narzędzia TRIZ służą właśnie do tworzenia innowacyjnych, zupełnie oryginalnych pomysłów.

Ostatnia sprawa, że stres nie zawsze jest zły – bywa pomocny. Ten tekst nie przypomina pozostałych artykułów ze strony triz.oditk.pl/wiedza. Ta historia z mojej młodości to wyjście poza schemat w odpowiedzi na stres wywołany przez termin publikacji nowego materiału


Życząc sukcesów w odpowiedzi na podejmowane ryzyko.

Michał Hałas


Jeśli masz ochotę na jeszcze jedną autentyczną historię, przeczytaj  „Kąt Natarcia”  Henryka Altszullera.